niedziela, 2 lutego 2020
Tworzyć znaczy ujawniać.
Pisanie pozwala wędrować pomiędzy światami zrodzonymi, powstałymi poprzez fakty, sny, marzenia, wspomnienia, pragnienia, przebitki z przeszłych i przyszłych wcieleń, pozwala rozumieć i śledzić w jaki sposób owe światy nieustannie się ze sobą przeplatają i na siebie wpływają. Pisanie to mediumiczne wnikanie w Wieloświat, obserwowanie jego ciągłego, niekończącego się ruchu. Pisanie pozwala tym samym zgłębić tajemnicę - podejrzeć podczas tworzenia dzieła w jaki sposób funkcjonuje Wieloświat, zajrzeć poza fasadę rzeczy będących przejawieniami i zarazem strażnikami Wieloświatowego portalu. Pisanie to możliwość podróżowania bez ruszania się z miejsca. To wyprawa w głąb labiryntu celem zabicia rezydującego tam czasami nawet od pokoleń Minotaura - klątwy rodzinnej, autoklątwy, autodestrukcyjnych systemów myślenia, podświadomych wzorców, sadystycznego ego, itp.; przy czym, wyruszywszy, dopiero w trakcie podróży nabiera się świadomości po co i do czego się zmierza. Wówczas jest się też już wciągniętym, zassanym, wówczas tekst, jaki się pisze (prozatorski, poetycki, eksperymentalny w swej formie, mieszany) domaga się zwieńczenia, zakończenia, postawienia kropki (lub innego, a czasem nawet żadnego znaku interpunkcyjnego) po ostatnim słowie (choć może być ono urwane w połowie); domaga się pełnego wybrzmienia, całkowitego ujawnienia. Bo też skoro raz się ujrzało zagnieżdżonego w centrum labiryntu potwora, bezlitośnie zawiadującym nim i wszystkimi jego przejściami, czyniącego z niego iście diabelską pułapkę do której niezwykle łatwo wejść, a wyjść niekiedy (pozornie, a wszak na podtrzymywaniu pozorów polegają diabelskie sztuczki) nie sposób, skoro więc raz ujrzało się mitologiczną, archetypową bestię, wówczas chęć mordu, a ty samym przemienienia samego siebie staje się naturalnym, instynktownym odruchem, zewem rozbrzmiewającym w duszy od dawien dawna, tyle, że niegdyś bardzo cicho, przejawiającym najczęściej się w sennych koszmarach (to, co jest skrywane zawsze najpierw przebija się przez powierzchnię w wynaturzonych złowieszczych formach; boi się bowiem siebie samego, boi się też tego czym się stanie po wyjściu na światło dzienne, boi się, czy w nowej postaci sobie poradzi), zewem z upływem czasu rozbrzmiewającym coraz głośniej, w momencie pisania, podczas autentycznego zaangażowania w ten proces, ryczącym już jak lew dotychczas przetrzymywany w klatce, który chce i musi wyrwać się na wolność, żeby być tym, kim jest, ryczącym jak trąba powietrzna, która ma tylko jedno zadanie - zmieść wszystko na swojej drodze po to, żeby odsłonić nieznaną dotąd (a tak naprawdę zapomnianą, czy też raczej istniejącą, trwającą w głębinach pamięci) otwartą, jasną przestrzeń z jej wszystkimi nowymi (a tak naprawdę uśpionymi, zagłuszonymi przez strach) potencjałami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz