czwartek, 26 czerwca 2025

***


wpatrzyłam się
czyli otworzyłam 
aż weszła we mnie 
ta równina
i wypełniła mnie
swoim spokojnym bezkresem 
aż stałam się nią
czyli sobą
z powrotem 



Erik Werenskiold, "Na równinie", 1883 r. 

piątek, 20 czerwca 2025

Breaking news


Breaking news
Distrust in the eyes
Of the frozen fish



Published in the Asahi Haikuist Network; June 20, 2025. 
My above haiku poem was also published in Haikuniverse; a daily haiku or micro-poem; January 23, 2022.

Jeden


Jeden obok drugiego 
Wirują wiatraczki
Cmentarz dla zwierząt



Kiedy czekam 
Na SMS od niego 
Alert pogodowy 



Stanęłam w prawdzie 
Otworzyła się przede mną 
Pustynia bez końca 

niedziela, 11 maja 2025

Lunar craters


Lunar craters 
Her childhood full of 
Memory gaps



Kratery na Księżycu
Jej dzieciństwo pełne
Pamięciowych luk 



My above haiku poem was published in Autumn Moon Haiku Journal, Volume 8:2, Spring/Summer 2025. 

wtorek, 6 maja 2025

Przy stole


Tak często
przy nim jem, czytam, piszę, pracuję.
Zamyślam się, zawieszam i odwieszam.
A ten szklany stół
wciąż jest taki zimny.
Żeby nie powiedzieć -
obojętny.
Niewzruszony.
Nieporuszony.
Żeby nie powiedzieć -
bezwzględny w swej istocie.
Zupełnie inaczej niż tamten -
drewniany,
a przy tym masywny, długi, prostokątny.
Przyzwoity w każdym sensie.
Zawsze siedziało przy nim dużo osób; śmiało się, płakało, śpiewało, rozmawiało, milkło w połowie zdania
lub jednym zdaniem,
rzuconym niby znienacka,
a tak naprawdę
rozmyślnie, przemyślnie, wymyślnie,
pozostałym spiskowcom na przekór,
zdradzało
przez lata skrywane tajemnice.
Wywoływano przy tym stole wojny
i zawierano pokoje,
a on wszystko wchłaniał,
wszystko przyjmował.
Pozwalał walić w siebie pięścią
od czego robiły się
niewidzialne wgłębienia,
gładzić się zamyślonymi dłońmi
i opierać o siebie niespokojne głowy; znajdowały one ukojenie
w przyjaznym, zawsze ciepłym, drewnie; 
gdyby przyłożyć do niego ucho
pewnie można by jeszcze
usłyszeć szum lasu, który żył w stole
właśnie za sprawą tych wszystkich
odbywających się przy nim historii; 
nie pozwalały mu do końca odejść, 
nakazywały uczestniczyć. 
A ten? Ten niby mój?
Ten – nic.
Potrafi tylko odbijać światło;
słoneczne lub sztuczne,
dla niego bez różnicy,
i wszystko (jeśli tylko czymś go nie przykryć) przez niego widać:
dywan, fragment podłogi,
cienie rzeczy przeszłych i przyszłych.
W tej jego przezroczystości, jak w każdej innej, przynależnej pozostałym, przezroczystym z innych powodów przedmiotom,
kryje się granica
między widzialnym i niewidzialnym.
I to, rzeczywiście,
momentami bywa interesujące.
Nadal jednak nie pozwala mu to konkurować z jego drewnianym odpowiednikiem
przy którym zjedzono
tyle wspólnych posiłków,
siedząc (czasem już ledwo co)
przy niebywałej ilości wciąż dostawianych, zawsze wypełnionych po brzegi talerzy, w które w porze obiadowej dodatkowo 
lał się gęsty lśniący sos
łączący słowa w zdania,
zdania w rzeczone historie,
historie w leżące przy drodze kamienie.
Tyle, że.
Tyle, że nie ma już tej,
której ręka najczęściej
z owej olbrzymiej sosjerki nalewała.
Nie ma tamtego wyjawiacza tajemnic, niegdyś czarnego maga,
który później okazał się
najnieszczęśliwszym z ludzi.
Nie ma też tego, którego głos,
donośniejszy niż dzwon,
budził biesiadników z najgłębszego snu, takiego, w który zapada się z otwartymi oczami, nie wiedząc, jak i kiedy.
I nie ma tej, która co i raz, odruchowo, zawijała 
kosmyk blond włosów za ucho.
Robiła to nawet później,
gdy żadnego kosmyka już nie było,
a jedyne, co pozostało to właśnie ten gest, wciąż utrzymujący ją na powierzchni: koło ratunkowe
pozwalające dopłynąć na drugi brzeg.
Nie ma tego, który był, jaki był.
Nie ma tej, która była, jaka była.
Jest tak, jakby tylko się wydawali.
Albo śnili.
(Mimo, że wciąż przecież są, tyle że
gdzie indziej).
Najlepiej o tym wie
(a właściwie – wiedział)
tamten stół, 
który ich gromadził. 
Bez nich popielał z chwili na chwilę.
Uwalniał uwięzione w sobie historie.
Odparowywał łzy i żale
w postaci mgieł
znienacka zasnuwających miasta i wsie.
Oddawał uderzenia bezsilnego gniewu w formie błyskawic przecinających
najbardziej pogodne nieba.
Nie, nie mścił się.
Nie umiałby.
Po prostu odchodził, atomiał na powrót, aż w końcu został
tylko na zdjęciach, które
od czasu do czasu
(chyba coraz rzadziej)
oglądam z niedowierzaniem,
jakbym oglądała kadry
z życia kogoś innego.
A kiedy, zanurzona
w tamtym równoległym świecie,
opieram się o swój przejrzysty stół,
żeby dłużej i bliżej
przyjrzeć się owym stop-klatkom,
rozpoznać kogoś na nowo,
uśmiechnąć się może lub uronić łzę,
zatopić i nie wrócić,
wyruszyć w wielkie nieznane,
albo całkiem małe, byle tylko gdzieś dalej, od razu wzdrygam się i cofam.
Chłód szklanego blatu
sprowadza mnie z powrotem.
Na to zawsze mogę liczyć.

piątek, 25 kwietnia 2025

Ravens


Ravens on a wire 
So once again 
We've managed to 
Survive 
Another night 



My above tanka poem has been published in Cold Moon Journal; April 20, 2025. 

piątek, 18 kwietnia 2025

***


Moje wiersze echa 
Głębinowych wstrząsów następujących 
Po nagłych hibernacjach  
Moje wiersze próby 
Przechwycenia mglistych wspomnień
Moje wiersze kroniki 
Śnionych światów 
Moje wiersze słowa
Krwią na piasku pustynnym pisane
W świetle Pełni Księżyca

Moje wiersze wyzwoliciele

środa, 2 kwietnia 2025

Czytając Janko


Tyle
Czytam jej, czyli Anny Janko, wiersz, 
Czyli wiersz pt. „Norwid”
Z każdym wersem 
Coraz bardziej wstrząśnięta 

Po ostatniej kropce
Zamykam szybko tomik 
Żeby ten najpierwotniejszy wstrząs 
Został we mnie na dłużej 

Bo wstrząsnął mną ogrom 
Miłości i empatii zawartych w słowach - laserach 
Dogłębnie przenikających duchowe trzewia 

Tyle
Dokładnie tyle, ile trzeba
Żeby poczuć się człowiekiem

Tym najpierwszym



Inne moje wiersze z tego cyklu:

wtorek, 4 marca 2025

Obudziło mnie światło


Obudziło mnie światło
A potem zgasło
Okazało się, że to był
Przejeżdżający za oknem samochód
Kto nim jechał?
Dokąd?
Zostawił mnie
Przebudzoną
Wpatrzoną w ciemny sufit
Z którego po chwili
Zaczęłam sczytywać hieroglify
Apokryfy zepchnięte w niebyt
Przez ustalaczy powierzchniowej
Bezpiecznej prawdy
Otwarła się nade mną głębia
Oceanu sprzed milionów lat
I popłynęłam
Moje łóżko miękko
Zamieniło się w łódź podwodną
W kameleona zasysającego
Każde napotkane tło
Od tamtej pory pozostaję
Nieuchwytna

Rano wstałam jak zwykle
Zaparzyłam kawę
Stanęłam przy tym samym oknie
Przez które w nocy wpadło światło

Zobaczyłam mrówki
Objuczone
Pędzące
W tę i z powrotem po nic
Ślepe
Głuche
Nieme

Spętane

Słoneczny dzień


Słoneczny dzień
Cicho szemrze
Topniejący lodowiec 



Powódź 
Wylewa się na kolejne kartki
Jedno zdanie



Noc 
Cienie 
Zwarły szeregi 

sobota, 15 lutego 2025

W istocie


Te wszystkie rzeczy
Które kiedyś wyrzuciłam
W poczuciu żalu, rozpaczy
Lub przez nieostrożność
(Która nigdy nie jest
Tylko nieostrożnością)
Wciąż wyświetlają się
Na moim wewnętrznym ekranie
Niezmiennie widzialne 
W prażródłowym Zapisie
Co oznacza tyle iż 
Pozostały nietknięte
W swej najgłębszej
Istocie rzeczy

Refleksy, wglądy, przejawienia. (15)

  
  Bóg nie jest osobowy. 
  Bóg bezustannie transformuje. Jest ciągłą przemianą - jednej formy w drugą, drugiej w trzecią, etc., w nieskończoność. Ów wiecznie żywy proces zaświadcza o potężnym potencjale każdej formy - o jej pustce i zarazem pełni, naprzemiennie. O jej nieuchwytności i stałości. 

Refleksy, wglądy, przejawienia. (14)


  Pustka nie istnieje. 
  Pustka istnieje. 
  Te dwa powyższe stwierdzenia są tożsame. 
  Mówiąc "pustka" przywołujemy na myśl coś, co nie ma żadnych właściwości, przymiotów, etc. A zatem - de facto - nie ma o czym mówić, co z kolei oznacza, iż stwierdzenie "pustka nie istnieje" jest pleonazmem, nadmiarowością wynikającą z chęci "opieczętowania" otaczającej rzeczywistości, mającej z kolei swe źródło min. w strachu przez Nieznanym - Nienazwanym. 
  Natomiast teza "pustka istnieje" sankcjonuje egzystencję czegoś, co nie posiada wspomnianych, jakichkolwiek, cech, właściwości, czyli jest dla odmiany zaprzeczeniem samym w sobie. 

poniedziałek, 30 grudnia 2024

Wpatrzenie


Czy to ty 
Patrzyłeś na mnie 
Bo ja patrzyłam na ciebie
Czy ja patrzyłam na ciebie 
Bo ty wpatrywałeś się we mnie? 
To już na zawsze 
Pozostanie nierozstrzygnięte 
Ubywający Księżyc

Obskurna ławka pod walącą się chałupą
Martwa natura na ledwo zaczętym obrazie
Dom którego nie wybudowaliśmy
Nie nasze dzieci
Biegające po parkach i ogrodach 
Których nikt jeszcze nawet nie zaprojektował
Nasze wspólne życie 
Którego nie było 
Choć tak pięknie się umościło
W tym obopólnym zapatrzeniu 
Nie należącym do żadnego z nas

niedziela, 8 grudnia 2024

Zniknęły


Zniknęły nagle 
I chaty, i pałace...
Mgła



Spacer
Gęsta mgła przeszywana
Krzykami mew



Krzyki mew
Nad zamkniętą smażalnią ryb
Zachodzi słońce 

Refleksy, wglądy, przejawienia. (13)


  Gra trwa, dopóki się w nią gra. Nie ma graczy - nie ma gry. Jeśli nikt się nie oburza, nie wzburza, nie irytuje czymś, co ktoś inny wyznaje, wielbi, hołubi - gra się kończy. Podobnie - brak klakierów i potakiwaczy nie karmi guru i dyktatorów, nie daje im racji bytu. 
  Nie ma wtedy o co dalej kruszyć kopii. To jest tak proste, że aż śmieszne.   
  I zarazem to jest niewyobrażalnie trudne...
  Tyle że dopatrywanie się w tym, wyłuskiwanie z tego takiej (lub jakiejkolwiek innej) dychotomii: łatwe - trudne oznacza, że nadal jesteśmy w grze. I że tego w ogóle nie zauważyliśmy. Bo wyłączyć się z gry można tylko świadomie, a nawet nadświadomie - na wyższym poziomie niż ten, na którym odbywa się gra. Gra, która ze swej istoty dąży do naruszenia równowagi - do wyznaczenia wygranego i przegranego. Gra, dla której pionki nie mają żadnego znaczenia - jest jej obojętne, kto w kogo będzie rzucał kwiatami, a kto kamieniami, i że za chwilę, ci, którzy rzucali kwiatami, będą tymi z kamieniami w rękach - i że nawet rzucać będą w tym samym kierunku, co dotychczas...
  W grze nie ma więc miejsca na harmonię, na to, żeby to co jest, było takim, jakie jest - ni mniej, ni więcej, bez potrzeby udowadniania komukolwiek czegokolwiek, bez szukania u niego poklasku. 
  Podczas gry, podczas żonglowania argumentami, umiejętnościami, etc. w celu pozyskania sprzymierzeńca lub odparowania przeciwnika zatraca się, gubi, zanika prawda.  
  Niewykluczone, że właśnie po to gra istnieje. 

sobota, 23 listopada 2024

Nagle


Wejść nagle
W zaśnieżony nietknięty las
Nie wiedząc jak bardzo 
Potrzebowało się ocalenia
A potem ocaleć w jednej chwili