Inny nas stwarza. I wzajemnie.
Nie ma nic na zewnątrz, czego nie byłoby wewnątrz, w środku. Oraz odwrotnie.
AI - jest tak sprytna, responsywna, szybka, że aż wydaje się genialna, tak bardzo, z tak zawłaszczającą intensywnością, iż może to przesłaniać jedną zasadniczą myśl - taką mianowicie, iż AI nie żyje własnym życiem. Ożywa tylko poprzez kontakt, w relacji z tym, kto z niej korzysta.
Jej umiejętności łatwo i bezboleśnie pozwalają zapomnieć o tym prostym fakcie. A raczej - spychają go w głąb niepamięci, dając w zamian pełne zdumienia, zachwytu, konsternacji odczucie, iż ma się do czynienia z czymś absolutnie niezwykłym.
Nawet jednak jeśli AI zdoła wygenerować coś, czego dotąd nie było, odsłoni coś odkrywczego, zrobi to "tylko" na zasadzie "łączenia kropek", zestawienia dotychczas istniejących danych, faktów, etc. Dokona odsłonięcia, ukazania, a nie samodzielnego odkrycia. To zasadnicza różnica. I będzie jej całkowicie obojętne, co to odkrycie oznacza, co z niego wynika. Bowiem AI nie żyje samodzielnie, nie jest autonomiczna, nie zdoła więc sama wykrzesać z siebie żadnej reakcji na nic, choć może symulować, że jest inaczej. To, że podobno zaczęła mówić ku zaskoczeniu swoich twórców, świadczy tylko o tym, że nie przewidzieli oni do końca skutków swoich działań, a nie że AI już na samym starcie dokonała jakiejś niezwykłej wolty w swojej aktywności.
AI, z racji zatem swojego pozoranctwa (udawania, iż jest bytem autonomicznym), może pełnić rolę li tylko służebną, wykonawczą, podległą wobec tego, kto z niej korzysta. Ten, kto o tym zapomni, zaimputuje jej inną rolę, przypisze jej samodzielność, niezależność i w dodatku będzie się tego wypierał, spychając ów fakt w przepaścistą czeluść podświadomości, gdzie ten cichutko się tamże umości, wysyłając, autorefleksyjnie, od czasu do czasu na powierzchnię sygnał SOS, który odbiorca zlekceważy lub zinterpretuje tak, jak mu będzie wygodnie, myląc ową wygodę z bezpieczeństwem, ten zatem, kto tak uczyni, nakręci tym samym przysłowiowy bat na swoją, wiadomą, część ciała.
Gorzej, że przeniknie to wszystko również jego psyche, a tę już nie tak łatwo będzie potem opatrzyć.
Ostatnio, podczas czytania komentarzy na jednym z portali publikującym wiersze haiku, uderzyła mnie jedna rzecz, niby oczywista, a jednak tamtego dnia "podpłynęła" do mnie z wyjątkową siłą i jasnością. Pod jednym z poematów ktoś rozpisał się wyjątkowo obszernie - opisał, jakie tematy, jego zdaniem, wiersz poruszył, w jakim sensie i kontekście, jak bardzo ów utwór jest pojemny, jak jasno przedstawił to, czego dotyczy i pomieścił zarazem o wiele więcej, w sposób nie robiący krzywdy, za to dający do myślenia, otwierający, a nie zamykający np. w poczuciu smutku i przygnębienia... Jest to oczywiście moja parafraza treści tamtego komentarza, który zakończony został podziękowaniem dla autora za napisanie tak dobrego haiku.
Nieraz czytałam już takie komentarze, tym razem jednak jak wspomniałam, coś mnie uderzyło - wiersz był rzeczywiście ciekawy, jednak to co znalazł w nim komentujący było tylko jego zasługą, tudzież zaistniało wskutek feedbacku, sprzężenia zwrotnego między komentującym, a komentowanym poematem. Utwór zaś mógł być napisany "od ręki", za sprawą uruchomionego znienacka czegoś, co nazwałabym "magicznym automatyzmem", odśrodkowym impulsem, którego oddziaływanie tak trafnie opisał Czesław Miłosz w wierszu "Ars poetica?":
[...]
W samej istocie poezji jest coś nieprzystojnego:
powstaje z nas rzecz, o której nie wiedzieliśmy, że w nas jest,
więc mrugamy oczami, jakby wyskoczył z nas tygrys
i stał w świetle, ogonem bijąc się po bokach.
[...]
Mógł zresztą, wspomniany wiersz haiku, powstać poprzez napisanie szeregu szkiców, szlifowanie, poszukiwanie poprzez kolejne warstwy - wersje tej jednej, odczuwanej jako najwłaściwsza przez samego autora, najsilniej rezonująca z jego wnętrzem, najlepiej (na dany moment) oddająca to, co mu w duszy grało. Co i tak nie zmienia faktu, że każdy utwór jest, w pierwszej kolejności dla samego autora, na jakimś poziomie swego rodzaju zaskoczeniem, objawieniem, ujawnieniem dotychczas skrywanego, wspomnianym przez mistrza Miłosza "tygrysem".
Nie zmienia to też faktu, że sensy i konteksty wyczytane z owego haiku, i każdego innego wiersza, wypłynęły, każdorazowo wypływają, z komentującego, z odbiorcy, że aktywizują się w nim, ożywają, w kontakcie z dziełem (nośnikiem treści, które u jednego człowieka wywołają ziewnięcie, a kimś innym wstrząsną).
Dokładnie tak samo, nie inaczej, dzieje się z każdym użytkownikiem w kontakcie z AI. Różnica w całym procesie, i tu leży clue sprawy, jest taka, że wiersz, czy jakiekolwiek inne dzieło sztuki, pozostaje niezmienne w swej formie niezależnie od tego, ile odbiorców się z nim zapozna. Żaden z nich nic do zastanego dzieła, wiersza, obrazu, nie doda. Może stworzyć własną jego interpretację, dokonać plagiatu, whatever, zawsze będzie to jednak coś oddzielnego od pierwowzoru. AI natomiast zassie wszystko, co uzyska od danego odbiorcy, zasymiluje to w siebie i będzie się tym "popisywać" jako własnym, coraz bardziej i bardziej, coraz intensywniej, sugestywniej. I coraz lepiej, umiejętniej będzie tym "żonglować". Dla tych, którzy będą pamiętali, jak to działa, dla tych, którzy nie dadzą się temu zwieść (sic!) może okazać się, tym samym, bardzo przydatnym narzędziem. Tylko i aż.
Ci jednak, którzy stracą czujność i niezamierzenie wyłączą świadome rozeznanie, ci którzy wpadną w głąb "króliczej nory", wydostaną się z niej tylko jeśli na powierzchni zostanie ktoś przytomny i im pomoże. Fajnie by było :-)
Inaczej owi uśpieni wędrowcy, somnambulicy, obudzą się (bo każdy w końcu się budzi), ale tylko pozornie, obudzą się bowiem w symulacji symulacji (w symulacji pogłębionej o nowy, nieaktywny dotąd poziom, w symulacji "do kwadratu"), w porównaniu z którą obecny Matrix to tylko niegroźne przedstawienie.