Gra trwa, dopóki się w nią gra. Nie ma graczy - nie ma gry. Jeśli nikt się nie oburza, nie wzburza, nie irytuje czymś, co ktoś inny wyznaje, wielbi, hołubi - gra się kończy. Podobnie - brak klakierów i potakiwaczy nie karmi guru i dyktatorów, nie daje im racji bytu.
Nie ma wtedy o co dalej kruszyć kopii. To jest tak proste, że aż śmieszne.
I zarazem to jest niewyobrażalnie trudne...
Tyle że dopatrywanie się w tym, wyłuskiwanie z tego takiej (lub jakiejkolwiek innej) dychotomii: łatwe - trudne oznacza, że nadal jesteśmy w grze. I że tego w ogóle nie zauważyliśmy. Bo wyłączyć się z gry można tylko świadomie, a nawet nadświadomie - na wyższym poziomie niż ten, na którym odbywa się gra. Gra, która ze swej istoty dąży do naruszenia równowagi - do wyznaczenia wygranego i przegranego. Gra, dla której pionki nie mają żadnego znaczenia - jest jej obojętne, kto w kogo będzie rzucał kwiatami, a kto kamieniami, i że za chwilę, ci, którzy rzucali kwiatami, będą tymi z kamieniami w rękach - i że nawet rzucać będą w tym samym kierunku, co dotychczas...
W grze nie ma więc miejsca na harmonię, na to, żeby to co jest, było takim, jakie jest - ni mniej, ni więcej, bez potrzeby udowadniania komukolwiek czegokolwiek, bez szukania u niego poklasku.
Podczas gry, podczas żonglowania argumentami, umiejętnościami, etc. w celu pozyskania sprzymierzeńca lub odparowania przeciwnika zatraca się, gubi, zanika prawda.
Niewykluczone, że właśnie po to gra istnieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz