wtorek, 30 lipca 2019

Widziałam miłość.


  Właśnie sięgałam po coś na sklepowej półce, gdy dobiegł mnie koszmarny odgłos: ni to trzask, ni to zgrzyt, ni to odgłos pękania czegoś twardego, co w końcu nie wytrzymało odśrodkowego napięcia i uwolniło się z hukiem. Pomyślałam (no, dobrze; w tamtej chwili nie pomyślałam, bo nie miałam na to czasu, ale gdybym miała to na pewno tok mojego myślenia byłby właśnie taki, jak dalej przedstawiony), że wreszcie rozstąpiła się pod nami wszystkimi ziemia. Albo, że któraś z klientek trzymająca modnie torebkę w zgięciu łokcia zawadziła o sklepowy regał i biedaczek runął z wrażenia. Zaś szacowna dama z zawieszoną na sztywno zgiętej ręce sztywną torebką oddaliła się nie oglądając się za siebie. Z tego, co zaobserwowałam owo zesztywnienie ręki dziwnie unieruchamia rysy twarzy, jak również przemieszcza się w okolice karku. Poza tym - po co oglądać się za siebie. Połowa poradników życiowych to odradza, druga połowa nakazuje rozprawić się z przeszłością, a przedtem dokładnie odświeżyć swoje wspomnienia; zawsze można wybrać dogodną dla siebie opcję i zasilić rynek swoimi funduszami. Ważne, żeby się kręciło.
  A propos kręcenia… Odwróciłam się w kierunku skąd dobiegł ów koszmarny, przeszywający dźwięk i zobaczyłam parę: ją i jego, oboje pewnie byli gdzieś tak po sześćdziesiątce. On prowadził wózek sklepowy, choć „prowadził” to za dużo powiedziane. Wózek bowiem stawiał wściekły, zdecydowany opór. Nie dawał się. Nie zgadzał się jechać ani przed siebie, ani w tył, ani na boki. Nigdzie i po nic. Jego kółka zaciekle wryły się w podłogę sklepu, wykrzywiając się przy tym szyderczo, przy każdej próbie nacisku wydając ów piekielny, kakofoniczny odgłos, zupełnie jakby pytały: „I co teraz zrobisz? Może weźmiesz mnie na ręce i poniesiesz, co?”. To był naprawdę niekompatybilny wózek. Mężczyzna dzielnie z nim walczył, kobieta szła tuż obok niego. Kiedy na nich spojrzałam akurat powiedziała do mężczyzny:
  - Zły wózek ci wybrałam - takim zbolałym głosem, jakby popełniła najcięższą zbrodnię na świecie. Jakby kogoś zabiła i przyznała się do tego po latach, bo sumienie nie pozwalało jej dłużej milczeć. Jakby ukradła buty, które właśnie miała na nogach i nagle stwierdziła, że nie jest w stanie dać w nich ani jednego kroku dalej również z powodu nieustępliwego głosu sumienia.
  Ledwo jej wyznanie winy przebrzmiało, mężczyzna odpowiedział:
  - Bardzo dobry wózek wybrałaś.
  Powiedział to bez cienia wahania, szczerze, prosto z serca.
  Gdyby ten wózek w ogóle nie miał kółek, a ona wybrałaby go dla niego, też by go pchał.
  Bo co tak naprawdę sobie powiedzieli? Tłumacząc to na język Duszy, brzmiałoby to tak:
  Ona:
  - Naprawdę wciąż mnie kochasz? Taką głupią i beznadziejną?
  On:
  - Oczywiście. Zawsze. I nie jesteś ani głupia, ani beznadziejna. Nie zakochałbym się w takiej kobiecie.
  Była to prosta, choć niebanalna, skoro tak można ją przetłumaczyć, wymiana zdań w ultra banalnej sytuacji. Ale znaczyła to, co znaczyła, bo kiedy ta para już sobie wyjaśniła, jak to jest z tym wózkiem, czyli z nimi, zamilkła. Nic więcej przecież nie było do powiedzenia. Otuliła ich cisza; cisza w której wszystko jest wiadome, której nie da się zagłuszyć żadnymi słowami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz