czwartek, 28 marca 2019
Zaczytana
A ja nie mam
miejsca na swoje książki.
Po latach,
dekadach,
wiekach,
kolejnych wcieleniach,
uzbierało się ich tyle,
że wydostają się
drzwiami i oknami
z moich coraz większych
mieszkań i domów.
Lecz nagle już wiem -
i ta myśl
przenika mnie,
jakby czekała na tę właśnie
jedną nanochwilę,
zaistniałą między jednym
czytanym przeze mnie zdaniem
a drugim,
bo żyję tylko wówczas,
gdy czytam -
wiem już więc,
co zrobię...
Zbuduję z moich książek dom.
Cztery ściany i dach
z systemem umożliwiającym
naprzemienne
wyjmowanie i wkładanie książek,
tak, aby zawsze któraś
pozostawała
w moich rękach,
podczas gdy inne będą mnie otaczać.
Poza tym żadnych drzwi ani okien
przez które mogłyby wpadać
rozpraszające dźwięki i światła.
Żadnych mebli
zmuszających mnie
do poszukiwania
wciąż nowych ustawień
i punktów odniesienia.
Usiądę pośrodku.
Będę smakować,
jakby pierwszy raz,
książki już mi znane,
książki - rzeki
do których można wchodzić
wiele, wiele razy
oraz delektować się tymi
jeszcze nieznanymi -
będę odkrywać kontynenty,
których nie ma na żadnych mapach.
Będę podróżować w nieskończoność.
Aż któregoś dnia,
jacyś ludzie,
akurat przechodzący obok,
w nagłym przebłysku ujrzą
książkowy dom.
Wówczas wiedzeni nieznaną siłą,
rozgorączkowani tajemnicą,
zaczną wyjmować z jego ściany
kolejne tomy poezji i prozy,
żeby dostać się do środka.
Lecz nie znajdą tam nikogo.
5.05.2014 r.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz