czwartek, 12 grudnia 2019
Z opadniętą szczęką.
Wiedziałam, że opadnie mu szczęka, kiedy mu to powiem, ale nie przypuszczałam, że efekt będzie aż tak piorunujący. Pewnie wybrałam zły moment - mogłam zaczekać, aż zjemy kolację. A tak... Trudno - wypadło, jak wypadło.
- Wyjeżdżam z kraju na pół roku - powiedziałam, kiedy Tomek akurat walczył z niesfornymi, żyjącymi własnym życiem nitkami makaronu. Kiedy opadła mu szczęka, uwolnione nitki radośnie rozbiegły się na wszystkie strony, a mój narzeczony opadniętą szczęką zadźwięczał w pusty talerz.
- Teraz mi to mówisz? - zawarczał jak zwykle, kiedy rzeczywistość go zaskakiwała. Tym razem raczej domyśliłam się, co powiedział, niż to zrozumiałam. Opadnięta szczęka w połączeniu z tradycyjnym warkotem sprawiła, że odgłos, jaki wydał mój ukochany, był cokolwiek niezrozumiały.
Wprawiło mnie to w podejrzanie dobry nastrój, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo sytuacja przedstawiała się niewesoło.
- Kochanie, może ci pomóc? Podwiążę ci szczękę krawatem, jeśli chcesz - zaproponowałam ochoczo. Może nazbyt ochoczo, ale co tam...
- Poradzę sobie - wycharczał mój Misiaczek. Zdjął krawat i podwiązał sobie nim opadniętą szczękę. Pomogłam mu tylko zawiązać supeł z tyłu głowy...
- Kiedy jedziesz? - Tomuś zabrzmiał trochę wyraźniej.
- Za tydzień.
- Aha. Super.
Zapanowała niezręczna cisza. Usiadła w moim ulubionym fotelu w kącie pokoju i przyglądała się nam uważnie. Nigdy dotąd nie potrafiłam jej sobie wyobrazić. Okazało się, że jest małą pomarszczoną staruszką. Wieczną staruszką. Zawsze była stara. Już miałam się nią nie przejmować, kiedy niespodziewanie spojrzałyśmy wprost na siebie. Miała czarne, wielkie, hipnotyczne oczy. Poruszyłam się niespokojnie. Poczułam mrówki przebiegające mi po plecach; szybko zbiegły w dół po nogach. Za sekundę zobaczyłam, jak czarnym niewielkim strumieniem kierują się w stronę kredensu. Schowały się pod nim, a ja znowu spojrzałam w kąt pokoju. Staruszka znikła.
- Ktoś z twojej firmy jeszcze jedzie? - Tomuś wytrwale prowadził swoje śledztwo.
Spojrzałam na niego i nagle wydał mi się obcym człowiekiem. Z tej nowej perspektywy nawet nie był przystojny. Musiałam się do niego bardzo przyzwyczaić - pomyślałam.
- Tak.
- Dowiem się kto?
- Paweł.
Tomkowi oczy wyszły na wierzch. Opadnięta, podwiązana szczęka przedstawiała zabawny widok, ale oczy na wierzchu - zdecydowanie nie. Robiło się makabrycznie. Oboje udawaliśmy, że nic się nie dzieje, a Tomek próbował umieścić oczy na właściwym miejscu - bezskutecznie. Nie wiedzieć czemu, ledwo jedno umieścił tam, gdzie trzeba - drugie wypadało. W końcu dał za wygraną.
- W takim razie musisz wybrać! Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie, niż zgodzę się na ten cholerny wyjazd!
- Nie proszę cię o zgodę - powiedziałam ze spokojem, którego nie zaznałam, odkąd związałam się z Tomkiem - czyli od półtora roku.
- Rozumiem. Jak chcesz. Żegnam - Tomek wstał. Wyciągnął do mnie rękę na pożegnanie i wtedy oboje zobaczyliśmy go równocześnie. Na dłoni Tomka zakwitł kaktus. Miał wielkie, groźne kolce, a spomiędzy nich wychylał się kwiat o cudownych, delikatnych płatkach we wszystkich kolorach tęczy. Nigdy nie widziałam nic równie pięknego.
Komentarz wydawcy: "A ja - dawno nie czytałem tak pięknej sceny rozstania".
Moje powyższe opowiadanie zostało opublikowane na łamach Dużego Formatu nr 25 (dodatek do Gazety Wyborczej nr 141, wydanie z dnia 18.06.2003 r., str. 30), w ramach konkursu polegającego na napisaniu historii, w której metafora materializuje się, staje się rzeczywistością. Za swoje opowiadanie otrzymałam główną nagrodę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz